Wspomnienia Roberta Rowińskiego
O sobie i swojej historii - wspomnienia Roberta Rowińskiego
…no i tak to się zaczęło!
Był rok 1952 z moim przyjacielem Andrzejem Mazurem pojechaliśmy po I roku studiów w PW do Łagowa. Pływaliśmy kajakami, chodziliśmy na spacery i na tańce. Pewnego dnia wracając z kajaków usłyszeliśmy, chyba ze szkoły płynącą, skoczną muzykę. Weszliśmy do sali WF, a tam postawny Facet – poznany potem jako Józef Adamski, spojrzał na nas i powiedział „krakowiaka to wy umiecie tańczyć. Ty stawaj tu, a ty tu” i postawił nas przy dziewczynach, które nie miały w tym momencie partnerów. Obaj umieliśmy trochę tańczyć. Ja zaczynałem jeszcze w szkole średniej w Konstancinie w domu „Pod Diabłami”, gdzie świetna Pani Irena Mierzejewska tworzyła Zespół Tańca Ludowego jako zespół Związków Zawodowych. Byłem tam tylko na kilkunastu próbach. Ale co za towarzystwo tańczyło! Wojtek Wiesiołowski-bez wyjaśnień, Zbyszek Dąbrowski (chyba potem tancerz Teatru Wielkiego), Ela Czyżewska, Barbara Kwiatkowska.
A w Zespole już zostaliśmy. Zaczęły się najpiękniejsze czasy. Przychodzili coraz lepsi tancerze: Jurek Majewski „Białas”, Jerzy Wojtkowiak-„Wojtuś”, Bohdan Lisek, Stefan Koziorowski, a później Józek Zaprzałkowski, który przyszedł z Zespołu Dzieci Warszawy –Jak On pięknie tańczył. Od razu na początku gdy wykonał przyklęki na t.zw. długiej nodze, Białas z uśmiechem powiedział „ależ On jest roztańczony”. Dalej z Zespołu Pieśni i Tańca Wojska Polskiego -Zbyszek Sierakowski…i wielu innych. Rozpoczęły się przygotowywania do wyjazdów. Pierwszy zespół w Polsce, który wyjechał za granicę był– ZPiTPW. Kraj Holandia. Przepiękny pobyt i koncerty. Na pierwszy pojechaliśmy trzymając stroje „w zębach” polskim Starem. Obracał chyba 3 razy, żeby wszystkich przewieść. A po wielkiej owacji na stojąco już po pierwszej części, nagle w szatniach pojawiła się Coca cola i inne napoje, a po koncercie przyjechały po nas autokary. Dopiero wtedy impresario zrozumiał co to za Zespół.
Potem Francja, jej przepiękna południowa część. Tuluza, Carcasone, Avignon. Mam nawet zdjęcie gdy z butelką wina idę jednym z mostów (sur le pont de Avignon). Z tym wyjazdem też była historia. Starem, ze strojami miał jechać Ryszard Ernst, władający biegle niemieckim i francuskim. Ale nie dostał paszportu bo…śpiewał w chórze milicji. W ostatniej chwili zastąpił Go Białas, który również znał francuski ale… w zakresie dwóch słów: a gauche i a droite (w lewo, w prawo).Po wielu przygodach dojechał ze strojami do Tuluzy na 3 godziny przed koncertem. Kolejne festiwale i koncerty w Polsce i za granicą. O tych i dalszych wyprawach pięknie napisała w swej książce-” 50 lat z Zespołem Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej” – Maria Czupratowska- Semczuk, która po Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie, na zawsze została z nami jako najwspanialszy choreograf . Pracując w Instytucie Lotnictwa, często wyjeżdżałem z Zespołem na koncerty, tak, ze kiedyś mój szef Prof. F. Janik słynny szybownik i baloniarz ( II miejsce w pucharze Gordon Bennetta) powiedział ”Teraz wiem gdzie trzeba mieć żeby jeździć za granicę”.
W roku 1964 po wyjeździe na Węgry opuściłem Zespół, po de facto 13 latach tańczenia. (Przez Dziubka śpiewanie miałem zabronione - tylko w formie ryby). 26 lipca 1964 r. wziąłem ślub z Hanką z d. Soszyńską…. ach co to był za ślub!!! Mamy zdjęcia balujących na nim członków Zespołu.
A co robiłem po za Zespołem? To chyba ….. nudne. W początkach lat siedemdziesiątych nastąpił bardzo silny rozwój agrolotnictwa, tzn. zastosowania lotnictwa do zabiegów nawożenia i ochrony rośli w rolnictwie, leśnictwie i innych działach gospodarki narodowej. Przemysł lotniczy rozpoczął budowę nowych samolotów, śmigłowców, aparatur agrolotniczych do tych zabiegów w Polsce i bardzo dużym zakresie za granicą – praktycznie na wszystkich kontynentach. Ta tematyka mnie wciągnęła. Powstały jednak dwa (co najmniej) problemy: pilotów agrolotniczych, ponieważ było ich za mało oraz badań Statków Powietrznych , aparatury i zabiegów tym sprzętem wykonywanych umożliwiającej jego rozwój i certyfikację. Na życzenie Instytutu Lotnictwa i Ministra Przemysłu Maszynowego Minister NSzWiT gen. prof. dr hab. inż. Sylwester Kaliski powołał w Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie –Międzywydziałowy „Instytut Agrolotnictwa”, posiadający własny statut i podległy bezpośrednio Rektorowi Uczelni. Na zaproszenie Rektora i władz Uczelni pojechałem z rodziną do Olsztyna, gdzie zostałem dyrektorem tego instytutu. W trakcie pracy w AR-T wykształciliśmy 120 studentów i studentek do mgr. inż. Jednocześnie ich szkolenie lotnicze było prowadzone w Aeroklubie Warmińsko- Mazurskim, Aeroklubach macierzystych studentów, a głównie w Wilamowie k/ Kętrzyna, gdzie szkolili ich świetni piloci m.in. piloci doświadczalni z Instytutu Lotnictwa. Ja nie mam uprawnień instruktorskich więc tylko siłą rzeczy nadzorowałem te działania. Studenci ci po uzyskaniu nalotu 200 godz. i po zdaniu egzaminu w GULC uzyskiwali uprawnienia pilota zawodowego II klasy a po20 godz. szkolenia uprawnienia pilota agrolotniczego. Wielu z nich lata obecnie w LOL i innych liniach lotniczych, a część dalej w agrolotnictwie. Jednocześnie w Instytucie Agrolotnictwa prowadzono badania wszystkich SP i aparatur agrolotniczych stosowanych w zabiegach. Certyfikacja ich umożliwiała stosowanie sprzętu w zabiegach w Kraju i również po za granicą.
Moja umowa z Rektorem o pracę w AR-T dotyczyła 6 lat byliśmy ….24. piękne tereny, mili ludzie, ciekawa praca. Wojtek uzyskał w Aeroklubie uprawnienia pilota. Magda ze względu na wzrok latać nie mogła, ale poszła w działania czarnego harcerstwa, wygrywając kiedyś konkurs na znajomość Olsztyna (prosiliśmy, żeby nie przyznawała się ,że jest warszawianką). Choć niestety rozluźniły się nasze kontakty z przyjaciółmi w Warszawie i Zespołem. Ja w trakcie pracy byłem przez 3 lata prodziekanem Wydziału Mechanicznego , a następnie przez 2 kadencje byłem wybierany na dziekana tego Wydziału. Obroniłem przewód habilitacyjny, a następnie na wniosek Wydziału MEiL PW otrzymałem od prezydenta tytuł profesora. Hanka pracowała w Olsztyńskim Biurze Projektów, a następnie w Uczelni, na Wydziale Budownictwa w Katedrze Urbanistyki.
Po dojściu do 70tki pracowałem dalej w Olsztynie. Powróciliśmy do Warszawy w 2002r. i od razu razem z Panią Marią, Joanną, Klarą, Tadeuszem, Andrzejem Chłandą zaczęliśmy rozmawiać o Klubie….Old boys. Jak widać bardzo to się rozwinęło, a ja wróciłem do tańca.
Mamy liczną rodzinę 8. wnucząt i 2. prawnuczki. A ja sobie dalej pracuję na pełnym etacie w Szkole Orląt w Dęblinie i do ub. roku tańczyłem w Old boyach Zespołu.
I to by było na tyle – jak mawiał Jan Stanisławski.